w lustro. Jak tam w Chicago?
- Śnieg topnieje. - To tak jak w Oklahomie - zaśmiała się Liz. - Ale nie po to do ciebie dzwoniłam, żeby rozmawiać o pogodzie. Masz spotkać się z agentem ubezpieczeniowym, jutro o ósmej rano na terenie budowy. Nie spóźnij się. Facet jest wściekły. - Wszyscy są tacy sami. Coś jeszcze? - Nic. Wszystko w porządku. Jack zmarszczył czoło. - Jakieś wiadomości z domu? - Ani słowa. - Na pewno? - Jack nie dowierzał. - Na pewno. - W razie czego dzwoń. pełnia księżyca w maju - Dobrze, szefie. Jack odłożył słuchawkę i wyciągnął się na łóżku. Żadnych wiadomości z domu. Nie mógł w to uwierzyć. Zaczął wyobrażać sobie różne scenariusze sytuacji domowej. Albo Malinda postraszyła ich gniewem bożym, albo chłopcy w końcu naprawdę ułożyli ten stos i spalili ją, a więc tylko dlatego nie mogła wołać o ratunek. szpital new amsterdam W duchu miał nadzieję, że prawdziwy jest ten pierwszy scenariusz. Przymknął oczy. Tylko na minutkę, przekonywał sam siebie, potem zadzwoni do domu i... Zasnął, nim skończył myśl. JEDNA DLA PIĘCIU 61 Obudził się dopiero po kilku godzinach. Czuł się fatalnie. Znał przyczynę tego samopoczucia. Znowu te prześladujące go nieustannie sny. Przypominał sobie kolejne lata swego życia. Od jednej zastępczej rodziny do drugiej, bez żadnych korzeni, rodziny czy poczucia przynależności. Przeżył to jakoś, pozostały jednak nie zabliźnione psychiczne rany, które starał się ukryć. W pewnym momencie pojawiła się w jego życiu Laurel. Śmiech, zabawa, kolor. Ależ ją kochał. Dopiero potem dowiedział się, że nie był jedynym mężczyzną w jej życiu. Ucisk koło serca wskazywał, że wciąż było to wspomnienie bolesne. Od ciemności do światła i znów do ciemności. Nie, tym razem nie była to całkowita ciemność. Miał synów. Oni teraz nadawali koloru jego życiu. Dzięki nim poznał uczucie przynależności i tego, że jest się potrzebnym i chcianym. Tak samo jak on ich potrzebował, wyniki lotto oni potrzebowali jego, i Jack wiedział, że nie może ich zawieść. Nie zrobi tego, co zrobili jego rodzice. Spojrzał na zegarek. O cholera, już dziesiąta. Może jeszcze nie śpią. Nakręcił numer. - Tu rezydencja pana Brannana. Rozbawił go ten formalny ton Malindy. Nawet o tej porze i przez telefon panna Doskonalska w całej okazałości. - Tu Jack. Co słychać? - W porządku. A jak w Chicago?