- Może powinien pan zacząć od wyjaśnienia, dlaczego
chce mnie pan pocałować, skoro pięć minut wcześniej bardziej pana interesowała rozmowa z Marleyem niż taniec ze mną. Nie pomylił kroku ani nie zmienił wyrazu twarzy, ale zdołała przykuć jego uwagę. I zrozumiała, dlaczego wcześniej nie wyczuła jego obecności. Po prostu nie chciał się ujawnić. - W takim razie musi mi pani pozwolić naprawić błąd - stwierdził ściszonym głosem i rozejrzał się po zatłoczonej sali balowej. - Zna pani... ustronne miejsce, gdzie mógłbym panią przeprosić? Jeszcze nikomu nie udało się onieśmielić Vixen Fontaine. Poza tym nie zamierzała pozwolić mu uciec. Nie teraz. Sprawy karne - Lady Franton na pewno pozamykała na klucz wszystkie odosobnione pomieszczenia. - Do diaska! - Rzucił posępne spojrzenie na jej wielbicieli. - Będziemy musieli udać się do... - Jej słynnego ogrodu - dokończyła. Niech teraz spróbuje się wycofać. Lecz zamiast wymyślić jakiś pretekst, żeby zostać w bezpiecznym miejscu, wśród łudzi, uśmiechnął się wyzywająco. Joga na promienną skórę - Tak. Czy mogę przeprosić panią w ogrodzie, lady Victorio? Och! Odmowa nie wchodziła w rachubę, skoro sama podsunęła ten pomysł. - Nie domagam się przeprosin - odparła lekkim tonem. - Zadowolę się wyjaśnieniem. Już dotarli do rzędu uchylonych okien balkonowych i pozostawało jedynie wymknąć się przez jedno z nich. Egzotyczny ogród lady Franton od lat cieszył się zasłużoną sławą i gdyby nie to, że Victoria dobrze go znała, w nocy zgubiłaby się dwadzieścia stóp od domu. Rozmieszczone tu i ówdzie pochodnie oświetlały kamienne alejki, które dochodziły do ścieżki biegnącej wokół małego stawu. Przypuszczała, że teraz Althorpe wycofa się z zabawy. Pewnie tylko się z nią drażnił. Nikt nie uprowadza na oczach zgromadzonych córek hrabiego z sali balowej, żeby je uwieść. Jednocześnie miała nadzieję, że spełni obietnicę. Zapomniała o nudzie. Marzyła o tym, żeby jego dotyk rozpalił jej zmysły tak jak wcześniej głos i słowa. - Pańskie wyjaśnienie, milordzie? - ponagliła go. - W odpowiednim czasie. Wziął ją za łokieć i poprowadził ścieżką okrążającą tygodnik dgp staw. Choć nie ściskał jej mocno, wyczuwała jego siłę. Wiedziała, że nie zdołałaby mu się wyrwać, lecz wcale jej nie przerażał, tylko podniecał jak jeszcze żaden mężczyzna. Zastanawiała się, jak smakują jego usta. Stanęli pod purpurowymi, zwieszającymi się kwiatami wistarii. Powietrze przesycał ich ciężki, słodki zapach. Markiz odwrócił się twarzą do dziewczyny, ale nie puścił jej łokcia. - Na czym to stanęliśmy? - zapytał cicho. - A,