spędził wieczór z Camryn. Jego policzek zdobiła smuga
krwistoczerwonej szminki. Willow poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej w serce zardzewiały gwóźdź. - Dobry wieczór - przywitała się, z trudem odrywając wzrok od czerwonej smugi. - Ma pan ochotę napić się czegoś? Może gorącej czekolady? Albo... - Nie, dziękuję. - Uśmiechnął się przekornie. - A pani dlaczego jeszcze nie w łóżku? Pilnuje pani, o której wracam do domu? - Ależ skąd, nie jestem pana matką! - oburzyła się. Zaśmiał się serdecznie, - Nie, oczywiście, że nie, ale dlaczego jeszcze pani nie śpi? Jest późno. - Przez tę straszną krzyżówkę. Prawie skończyłam, nie potrafię odgadnąć tylko jednego hasła! Scott podszedł do stołu i stanął za jej plecami. - Może ja spojrzę... - Niedbale położył rękę na jej plecach. Willow wstrzymała oddech. Czuła na skórze jego ciepły i delikatny dotyk. - Ach, wiem już, w czym tkwi problem! - zawołał po chwili. - To krzyżówka z „New York Timesa", więc obowiązuje w niej ortografia języka amerykańskiego, a nie brytyjskiego. Biorąc to pod uwagę, należy zmienić końcówkę, a tym samym ostatnie hasło to... - Pożądanie! - wykrzyknęła. R S - Dokładnie - przytaknął cicho. - To właśnie pożądanie. Oddał jej ołówek. Willow spodziewała się, że teraz niezwłocznie uda się na górę, ale on nie ruszał się z miejsca. W pełni świadoma, że jej się przygląda, wpisała w krzyżówkę brakujące litery. Skończywszy, odsunęła od siebie gazetę i wstała. Skoro on nie zamierzał wychodzić z kuchni, ona będzie zmuszona to zrobić. Przebywanie z nim sam na sam po zmroku było równie bezpieczne, jak dzień spędzony w fabryce czekoladek. W obu przypadkach ciężko byłoby się opanować. - Dziękuję za pomoc. Dobranoc, doktorze Galbraith. - Proszę chwilę poczekać. Odwróciła się, choć stała już w drzwiach. Podszedł do niej. Podszedł za blisko. - Chciałem tylko spytać, czy pani Caird poinformowała panią, że w piątek wybieramy się wszyscy do państwa Moffatów? - Powiedziała mi, że pan i dzieci idziecie w piątek na przyjęcie z okazji rocznicy ślubu pana teściów. - Zgadza się. Przyjęcie zaczyna się o siódmej, więc najpewniej wyjedziemy stąd o siedemnastej trzydzieści. - To dla dzieci bardzo późna pora. Dopilnuję, by wyspały się po obiedzie i żeby coś zjadły około czwartej. Później pomogę im się ubrać i na pewno będą gotowe na wpół do szóstej. -Pani oczywiście też. - Chce pan, bym mu towarzyszyła? Przecież Camryn świetnie sobie radzi z dziećmi... Naprawdę nie ma potrzeby, żebym zakłócała rodzinną uroczystość... - Moja szwagierka będzie zbyt zajęta, by opiekować się Lizzie, Amy i Mikeyem. Zaprosiła ponad czterdzieści osób. R S